Rozdział 6
- Umundurowany kutafon!- mruknąłem pod nosem wchodząc do pokoju.
Położyłem okulary na biurku i zabrałem czyste ubranie, po czym skierowałem się do łazienki. Trzymali mnie w areszcie od wczoraj. Nie rozumieli, że mnie ktoś wrobił. Cholerny kitajec zza granicy. Na pewno on mi to podrzucił. Po szybkim prysznicu zamierzałem zamknąć się w pokoju i nie wychodzić ale coś, a raczej ktoś mnie zatrzymał. Oczywiście nie obędzie się bez wielkiego kazania. Ale tym razem mam przerąbane. Nie uwierzą mi. Zszedłem leniwie do salonu, gdzie czekali na mnie rodzice. Już rozsiedli się wygodnie w fotelach zostawiając mi miejsce na kanapie naprzeciwko nich. Jak zwykle matka zaczęła zabijać mnie wzrokiem.
- Co to ma być!- wysyczała- Nudzi ci się?! Nie będę tolerowała narkotyków w moim domu!
- Ale kiedy…!
- Żadnych ale! Coś ty ze sobą zrobił!- do kłótni włączył się staruszek- Nie chce słuchać wymówek! Robisz nam wstyd! Mało, że nic nie robisz i wiecznie się obijasz to jeszcze łykasz jakieś świństwa!
- No kurwa nie rozumiecie, że to nie moje?! Ktoś mi to podrzucił! Jestem normalny! Nie będę sobie dodatkowo zatruwał życia! Wystarczycie mi wy!- wysyczałem.
Starzy zrobili wielkie oczy, zaskoczyłem ich. W duchu śmiałem się z ich reakcji. Bez zastanowienia wyszedłem z domu trzaskając z impetem drzwiami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz